piątek, 24 czerwca 2016

Rozdział 155



Siadam przed komputerem na kanapie w Londynie i spoglądam na zegarek, mam jeszcze chwilkę czasu przed zaplanowanym spotkaniem z Mirandą w siedzibie brytyjskiego Vogue’a. Surfuję po Internecie w poszukiwaniu odpowiedniej biżuterii i u Tiffany’ego znajduję coś naprawdę bardzo odpowiedniego. Potem przeszukuję strony z butami, ale myślę, że zostanę przy klasycznych butach od Jimmy’ego Choo, najwygodniejsze buty ever. Mój telefon dzwoni, więc sięgam po niego i odbieram bez spoglądania kto to.
-Grace? Tu Justin…- mówi osoba po drugiej stronie.
-Hej…- mówię słysząc jego niepewny głos.
-Dostałem zaproszenie na ślub, ale będę musiał odmówić…- mówi.
Wzdycham cicho.
-Dalej ci nie przeszło?- pytam.- Minęło tyle czasu…- mówię.
-Nie dam rady…
-Szkoda… Myślałam, że już jesteś po fazie na mnie…
-Niestety, ta „faza” się nie zakończyła… Ale nie sądzę, żeby to było właściwe, żeby chłopak, z którym byłaś oficjalnie, pojawił się na ślubie z innym mężczyzną…
-Gdybyś przybył z kimś innym byłoby inaczej, Justin…
Zapada cisza po drugiej stronie i nie słyszę odezwu.
-Namawiać cię nie będę, wysłałam ci to zaproszenie, bo nie kontaktowaliśmy się od dłuższego czasu i nie wiedziałam na czym stoisz, a pomyślałam sobie, w końcu jesteś, byłeś moim przyjacielem, z którym mogłam pogadać o różnych rzeczach i czułabym się bardzo źle, gdybym ci go nie wysłała.
-Bardzo za nie dziękuję, sprawiłaś mi radość, tym, że pamiętasz o mnie, ale nie mogę… Nie chcę ci czegokolwiek zepsuć…
-Nie zepsułbyś…- mówię.
-Grace, a skąd wiesz, jak się zachowam, gdy zobaczę cię kroczącą do ołtarza? To jest twój dzień, a ja nie chcę, byś zaprzątała sobie głowy takimi sprawami jak ja…- mówi.
Wzdycham cicho i kiwam głową sama do siebie.
-Może masz trochę racji… Dziękuję za telefon…
-To ja dziękuję i życzę wam wszystkiego co najlepsze w małżeństwie.- mówi i nie zdążam podziękować mu, bo się rozłącza.
Odkładam telefon i przewijam strony internetowe dalej. Silver zbiega na dół i rzuca mi się na kolana chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi, co powoduje u mnie łaskotki.
-Mamusiu, czy ja będę miała ładną sukienkę na wasz ślub?- pyta zakręcając paluszki wokół moich włosów.
-Tak, dziś chciałam ci wybrać sukienkę, co ty na to?- pytam małą.
Sil kiwa głową.
-…a potem pojedziemy do Nolana i Darbi, posiedzisz z nimi chwilkę, bo mama ma bardzo ważną sprawę do załatwienia u Mirandy…
-O! Pokażę im nową zabawkę od wujka Nialla…- uśmiecham się i całuję ją w policzek.
-Na pewno im się bardzo spodoba…- mówię, a ona podskakuje i siada obok, wyciąga nóżki w kapciach ze świnką na czubku i szczerzy się do mnie.
-Możesz wziąć cukierka…- mówię jej chichocząc, a ona zeskakuje z kanapy i biegnie do szafeczki.
Godzinę później ubieram się i nakładam Silver beżowy płaszczyk oraz botki za kostkę. Theresa wchodzi do domu i wita się z nami. Silver opowiada jej już o porannym odcinku Dory i stwierdzam, że moja mała jest tak pocieszna, że nie mogę się na nią napatrzeć. Theresa prowadzi auto podczas jazdy do projektantów dziecięcych w Londynie, gdzie poszukuję sukienki dla Silver na ślub mój i Harry’ego. Tess mówi, bym nie wysiadała, póki ona i Silver nie znajdą się w środku, to ochroni małą od zdjęć. Tak robię i gdy tylko moja asystentka znika z małą przed siedzibą Chloe, wysiadam i idę do środka.
Tam spędzamy ponad dwie godziny, aż wreszcie znajduję tą, która pięknie będzie pasować do mojej sukni. Prosto ze sklepu jedziemy do budynku Vogue’a. Theresa od razu bierze Sil do Nolana i Darbi, a ja idę prosto do gabinetu Mirandy. Pukam, a ona krzyczy „Wejść!” jak w starych wojennych filmach, zaglądam do środka, a ona od razu uśmiecha się widząc mnie.
-Grace!- wstaje z fotela.
-Mirando! Kopę lat!- mówię i wtulam się w jej ramiona. Po naszym uścisku z uśmiechem siadam na fotelu i wpatruję się w jej uśmiech.
-Wiesz dużo o tobie ostatnio myślałam…- mówi moja była szefowa.- Wspominałam, jak cię tu nękałam pracą, jak innych teraz…- śmieje się.
-Było ciężko, ale warto było… Żeby osiągnąć to co mam teraz to dobrze, że wtedy tyle pracowałam.
Miranda uśmiecha się i opiera się o tył swojego fotela.
-Zaprosiłam cię na rozmowę… Bo mam problem i propozycję dla ciebie…
Marszczę brwi lekko i czekam na jej kontynuację.
-Praca jest dla mnie wszystkim…- zaczyna.-…po urodzeniu dzieci i jak już je odchowałam rzuciłam się w to, bo brakowało mi pracy, pracowałam najpierw jak ty, potem stałam się redaktor naczelną, ale nie ukrywam, że zawsze, zawsze marzyłam o byciu dyrektorem jakiejś prestiżowej korporacji, czy domu mody… I… Ostatnio Karl Lagerfeld zaproponował bym została dyrektorem generalnym Chanela i Fendi…
Otwieram szeroko oczy.
-Proszę?- pytam z uśmiechem.
-Moje największe marzenie zawodowe się spełniło…
-Ale to znaczy, że się zgodziłaś? Zostawisz Vogue’a? Oddasz go w obce ręce?- pytam.
Miranda się uśmiecha i ściąga okulary z nosa, pociera kość i uśmiecha się szerzej.
-Grace chcę, abyś to ty zajęła moje miejsce.
Moim ciałem wzruszają dreszcze, a w ustach totalnie czuję suchość. Patrzę na nią tępo, totalnie nie mogąc wymówić słowa.
Miranda chichocze.
-Powinnam ci zrobić zdjęcie, widząc twoją minę…- mówi i nachyla się nad biurko.
-Ale Mirando… Jak wyobrażasz sobie mnie na stanowisku redaktor naczelnej BV…- słowa te są dla mnie trudne do wymówienia.
-Po prostu… Rezygnujesz z pracy w zakładce w Ameryce, a wracasz tutaj i zostajesz szefową Vogue’a… Uważam, że jesteś piekielnie zdolna… Masz niesamowite pojęcie o modzie, o stylu, nawet nie wiesz, jak bardzo odświeżyłaś amerykańskiego Vogue’a, brytyjskiego też… Zmieniłabyś tu wszystko, co chciałabyś i zrobiłabyś z tego jeszcze lepszy magazyn, niż jest… Poza tym, jeżeli spojrzysz ze strony rodzinnej… Nie byłoby podróży, rozłąki z Harrym, a Silver wreszcie poszłaby do przedszkola… Wiem, jaki to był dla ciebie problem… Rozważałam jeszcze kogoś, ale Anna powiedziała, że odda mi ciebie z powrotem… Nie odpowiadaj mi teraz… Przemyśl to, ale nikomu nie mów.
Kiwam głową i chcę się z nią pożegnać.
-Mirando, nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy…- mówię jej i całuję ją lekko w policzek.
Wychodzę z jej gabinetu i kucam przed drzwiami walcząc z kołatającymi w mojej głowie myślami. Czy to zmieniłoby moje szalone życie? Myślę, że tak… Może nie bardzo, chociaż będę tęsknić za Nowym Jorkiem… Mówię tak, bo jestem już teraz prawie pewna, że przyjmę to stanowisko, ale czy podołam tak ważnemu i trudnemu zadaniu? Na pewno, będę próbowała i walczyła o to, co dla mnie najważniejsze i sprawię, że biblia mody stanie się jeszcze lepsza niż jest…
Wstaję z kucków i idę do dawnego gabinetu, gdzie od razu rzucam się w ramiona Darbi i Nolana, bo bardzo mi ich brakowało, co ciekawe ta dwójka jest teraz wiodącą parą pracującą w Vogue’u i rozumieją się bez słów. Razem z Tess siedzę z nimi długie godziny, potem idziemy na lunch, a moja mała Silver zasypia w połowie dnia. Spędzam cały dzień w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło, a moje życie zawodowe poleciało niesamowicie do przodu. 

(…)

Dwa tygodnie później…

Harry wrócił z trasy, co uczciliśmy wspólną kolacją we dwoje, na której było bardzo miło i przyjemnie, wypytywał mnie o suknię, ale nie pisnęłam mu słówkiem kompletnie nic. Poza tym dużo rozmawialiśmy o przerwie, którą chłopcy biorą na dwa lata, gdybyście widziały moją minę i reakcję… Sama bym się pewnie uśmiała… Chłopcy aktualnie mają jeszcze próby z Julianem do występu dla rodziny królewskiej, korzystając z okazji, że mają na później i mam chwilę wolnego przed spotkaniem z Darbi, a Harry przyjeżdża na próbę dopiero za godzinę łapię za pendrive'a i postanawiam pojechać do Juliana, bo mam do niego bardzo ważną sprawę. Poprawiam się w lustrze i stwierdzam, że miałam dziś ochotę ubrać się sexi. Zakładam buty i uśmiecham się na piękną pogodę za oknem. Wołam Silver, która dziś zgodnie z obietnicą jedzie na balet z Lux, to Lou je zawiezie, mała biegnie w tiulowej różowej sukience z misiem w dłoni, uśmiecha się szeroko i wystawia rączki, by wziąć ją na ręce. Tak robię i zamykam dom. Wsadzam ją do auta i jedziemy na drugą stronę Londynu, gdy dojeżdżamy Lou już czeka i pakuje moją małą do swojego auta, żegnam ją buziaczkiem i jadę do studia Juliana. Wyjeżdżam windą i idę długim korytarzem do szklanych drzwi po lewej stronie ok. 50 metrów od windy. Pukam do drzwi i wchodzę do środka, mężczyzna zaskoczony i z uśmiechem mnie wita.
-Co sprowadza tutaj szanowną Panią Styles?- pyta.
-Mam do Ciebie ogromna prośbę, jesteś profesjonalistą i możesz mi pomóc...
-Co się stało?
-Przygotowuję coś na noc poślubną...- mówię, czując, że się rumienie.
-Mhm...- uśmiecha się szeroko.
-I chcę skrócić w pewnych momentach utworu pewne frazy i części, wyciąć je, ale kompletnie nie wiem jak...
-Masz ten utwór na pendrive'a, czy telefonie?
-Na telefonie... 
-Przegram go sobie na komputer... Co to jest?
-"Rocket" Beyonce...
Julian uśmiecha się i w ciągu 20 minut robi wszystko to, o co go proszę...
-Boże nawet nie wiesz, jak jestem wdzięczna... Julian...- uśmiecham się i przytulam go na pożegnanie. 
-Tylko pamiętaj, nic mu nie mów!
Gdy wychodzę śmiech trzech z chłopaków jest słyszalny na całym korytarzu. W tym mojego Harry'ego...

Harry
Jestem zaskoczony, gdy Grace wychodzi ze studia, uśmiecha się szeroko patrząc mi chwilkę w oczy, wita się z Niallem i Liamem.
-Szukałaś mnie?- pytam ją.
-Nie... Miałam sprawę do Juliana... Prywatną...- uśmiecha się szeroko.
-Przepraszam i ja o tym nie wiem?- unoszę brwi, a Grace przybliża się o krok.
-Ty w szczególności...-mówi cicho i daje mi całusa.
Po czym omija mnie i krzyczy: Będę czekała w domu...
I znika za drzwiami windy, zakłopotany idę do studia i gdy witam się z Julianem, od razu go pytam.
-Co Grace od Ciebie chciała?-pytam.
-Nic Ci nie mogę powiedzieć, ale noce poślubne z historyjek będą niczym przy twojej osobistej...- mówi, a na mojej twarzy zaczyna rosnąć uśmiech.
-A poza tym, nic więcej nie powiem, bo ona zrobi mi krzywdę.- śmieje się Julian, a ja krążę z własnymi myślami.

Grace
Po pracy w BV wracam do domu i razem z Silver pieczemy ciasteczka, gdy tylko są gotowe i jemy kilka z kubkiem kakao, razem się kąpiemy i mała prosi mnie, bym obejrzała z nią jeden z filmów Barbie. Tak więc szukam filmu w wypożyczalni multimedialnej i oglądamy w moim łóżku, mała zasypia pod koniec w babeczce w rączce i śpi uroczo. Mnie też powoli zaczyna mulić, ale przypominam sobie o nowo kupionej bieliźnie, którą zdobyłam w Agent Provocateur w Nowym Jorku. Skoro mała śpi, a Harry zaraz ma wrócić, to czemu tego nie wykorzystać? Biorąc pod uwagę, że jutro wyjeżdżam na mój wyjazd panieński. To też sprawia, że mocno ekscytuję się zbliżającym oderwaniem od rzeczywistości i delektowaniem się różnymi odmianami alkoholu.
Skrobanie w drzwiach świadczy o powrocie Hazzy do domu, biorę z dłoni Silver babeczkę i zjadam ją. Zanoszę małą, która już bez umytych dziś ząbków pójdzie do łóżka. Daję jej buziaka na dobranoc i zamykam jej drzwi. Słyszę, że Harry otwiera lodówkę i stukają naczynia. Nakładam bieliznę i narzucam swoją pidżamę, a włosy rozczesuję, więc kaskadami spadają na moje ramiona, odkładam naczynia z filmowego wieczoru z Sil na stolik nocny i strzepuję kołdrę. Słyszę, że idzie po schodach na górę, w lustrze widzę, że zagląda do pokoju Silver, a potem zamyka jej drzwi i idzie w stronę sypialni.
-Cześć księżniczko…- mówi zaczesując włosy do tyłu.
-Hej…- stoję do niego tyłem i zbieram do pudełka pudry.
Harry wzdycha i ściąga koszulkę.
-Ta tarta ze szpinakiem na zimno jest genialna…- mówi i podchodzi do mnie. Daje mi buziaka w tył głowy.-…wezmę szybki prysznic i zaraz wracam…- mówi.
Uśmiecham się do siebie i ściągam koszulę oraz spodenki od pidżam. Korzystając z okazji, że mam jeszcze chwilkę wolnego czasu idę do garderoby, gdzie patrzę na rzeczy, które wezmę ze sobą na te trzy dni. Eleanor powiedziała, że mam wziąć dużo eleganckich, imprezowych rzeczy, szpilki, ale i trampki, dresy i stroje kąpielowe, jedziemy w miejsce, gdzie jest ciepło o tej porze roku, szukam w takim razie mojego jednoczęściowego kostiumu kąpielowego, wchodzę na drabinę liczącą trzy stopnie i przerzucam ubrania, aż w końcu znajduję go.
-Grace, na ile…- mówi Harry staje w progu garderoby, ale chyba gdy mnie widzi przestaje mówić.
Patrzę na niego ściskając w dłoni kostium. Na jego ustach pojawia się rosnący uśmiech, robi pewny krok do przodu i staje przy mnie, sunąc dłonią po moich nogach i wodząc wzrokiem, bo moim brzuchu i spoglądając z dołu na moje piersi oraz następnie w oczy.
-Jesteś nieobliczalna Gracie…- mówi mi i łapie mnie w żebrach biorąc automatycznie na ręce, ale nie prowadzi nas do sypialni, tylko sadza na kanapie w garderobie. Dopiero teraz zauważam, że na jego biodrach znajduje się tylko ręcznik. Uśmiecham się szeroko.
-Seks jeszcze jako wolni ludzie?- pyta mnie, skupiając swój wzrok na moich piersiach.
-Nie jestem wolna od roku 2012…- mówię wplatając palce w jego włosy.- Cały czas jestem i byłam twoja…
-A będziesz? Na zawsze?- pyta mnie sunąc dłońmi po moich plecach.
-Będę…- mówię i wpijam się w jego usta.
Szybko pozbywamy się czegokolwiek z naszych ciał i łączymy się ze sobą w uścisku i cholernie namiętnym uczuciu, czuję, że buzuję, a Harry wczuwa się jak zawsze, czyli najbardziej jak może, jego twarz praktycznie umiejscowiona jest w moim biuście, co mnie śmieszy. Zboczeniec mały, zawsze miał do nich słabość, do moich tylnich koleżanek też… Chichoczę przy następnym pchnięciu.
-Z czego się śmiejesz?- pyta mnie oddychając ciężko, kolejne pchnięcie, a mnie już nie jest do śmiechu. Wszystko mną władnie. On mną włada.
-Masz świra na punkcie moich cycków i tyłka…- mówię, a on uśmiecha się.
-Uwierz mi, są dla mnie majstersztykiem…- mówi i dokonuje kolejnego pchnięcia.
-Ty też masz fajny tyłek…- mówię mu, a on się uśmiecha.
-Mój się chowa, przy tym, co ty prezentujesz…- mówi, a ja się śmieję i wpijam w jego usta.
Potem przez kolejne 10 minut nie rozmawiamy, tylko wymieniamy się pojękiwaniami i odgłosami, szeptami naszych ust… Doprowadzamy się nawzajem do punktu kulminacyjnego i pół nocy spędzamy na kanapie rozmawiając… Nago…
Stwierdzam, że z żadnym mężczyzną nie było mi tak dobrze, jak z nim i jestem wdzięczna Bogu za Harry’ego. Będę z nim do końca moich dni…

*****
Miłego czytania i udaaanych wakacji!!!😚😎🌞

czwartek, 16 czerwca 2016

Rozdział 154



-Jestem taka podekscytowana…- mówi mama, na co moje dziewczyny zaczynają się śmiać. Theresa załatwiła samolot, który zawiezie nas do Paryża, bez trudów związanymi z paparazzimi.
Gdy tylko samolot wznosi się w powietrze stewardessa przynosi nam napoje i przekąski.
-Grace, wiesz, że nie zdradziłaś nam jaką rolę będziemy odgrywały…- mówi Lucy, a Gemma i Eleanor kiwają głową.

-Wiem, ale dopóki nie znajdę wam sukni dla druhen nic wam nie powiem…- mówię, a mama  zaczyna się śmiać.
-Oj no weź… Powiedz chociaż trochę…- mówi El.
-Nie.- mówię  z uśmiechem, a one zrezygnowane opierają się o tył fotela.
Do samolotu zabrałam mnóstwo katalogów ślubnych i wymieniamy się z dziewczynami szukając odpowiedniego projektu, Theresa jest z nami, bo mam mieć sesję, czy wywiad w Paryżu.
-Wiecie nie mogę się doczekać tego ślubu…- mówi Gemma niespodziewanie, gdy tylko lądujemy w Paryżu. Theresa siedzi na telefonie i mówi, że samochód jest załatwiony, który zawiezie nas do hotelu (zdecydowałam, że wszystkie będziemy razem w hotelu).
-Powiedziała Gemma…- mówi Lucy śmiejąc się.- To tu Grace powinna skakać…
-Oj no!- śmieje się siostra Hazzy.- Nie czujecie tego? Jedziemy pomagać Grace wybierać jej suknię ślubną…- mówi podekscytowana.
-Dobrze, że Gemma tak się z tym obnosi…- mówię.- Zmotywuje mnie chociaż… Bo mnie zżera ciekawość i przerażenie…
-Nie masz się czego bać…- mówi mama łapiąc mnie za rękę.-To razem z narodzinami Silver będzie najpiękniejszy dzień w twoim życiu, gwarantuję ci to…- mówi pokrzepiająco, a ja uśmiecham się szeroko na jej słowa.
Wychodzimy z samolotu i idziemy prosto do dużego auta załatwionego przez Theresę, w celu chronienia mojej prywatności… Wsiadamy i jedziemy prosto do hotelu, gdzie po załatwieniu formalności związanymi z apartamentami rozdzielamy się. Wszystkie dziewczyny będące ze mną tutaj stwierdziły zgodnie jako, że powinnam mieć sama apartament z największymi luksusami, to moje ostatnie chwile wolności. Nie podchodzę tak do tego, ślub jest tylko formalnością i nie ukrywajmy w normalnym życiu nie zmieni nic, prócz tego, że będzie już pełnoprawną rodziną, a stanę się Grace nie-Moore…
Jestem zmęczona całym tygodniem pełnym pracy, więc mówię dziewczynom, że dziś dajmy sobie spokój z jeżdżeniem po kolejnych domach mody. Biorę prysznic i od razu kładę się spać.

(…)
Kolejny dzień jest emocjonujący, bo pierwszy w poszukiwaniu sukienki. Dziewczyny odpicowały się jak nie powiem co…
-Ale właściwie po co się tak ubieramy?- pyta Gemma.


-Bo jedziemy do światowych domów mody i mamy wyglądać jak milion dolarów.- mówi krótko Lucy, a ja się z nich śmieję.

-Ty się nie śmiej…- mówi Lucy.- Też się odpicowałaś…
Dziewczyny chichoczą.
-Bo jestem osobą publiczną i pracuje w Vogue’u i mam wyglądać dobrze, bez względu gdzie jestem…- mówię, a one przyznają mi rację.
Pomagam mamie ogarnąć, co mogłaby ubrać i to moja mama nie one wszystkie wyglądają jak milion dolarów. Ma takie zgrabne nogi, że nie mogę, a jak podkręcam jej włosy to miód malina. Wychodząc z hotelu, Theresa oznajmia mi, że w holu czeka ochroniarz, dla bezpieczeństwa.
-My ją obronimy…- mówi Gemma, a wszystkie zaczynają się śmiać.
-Paul prosił…- dodaje Tess.
-Paul?- pyta El.
-Tak… Simon kazał mu przekazać…- mówi Tess.
-O kurde… Wszyscy się o mnie martwią to trochę śmieszne…- mówię.
Wychodzimy z hotelu, właściwie ja pierwsza, a one potem, kilka osób jest pod hotelem i oczekuje na zdjęcia, ale już spóźniona odmawiam. Kierowca wiezie nas najpierw do domu Calvina Kleina, wysiadamy i już tam czeka na nas przedstawicielka firmy. Każdy z domów mody, którym byłam zainteresowana podpisał umowę o zachowaniu prywatności, informacja o moim zamiarze kupna sukni musiała pozostać za grubym murem przed prasą, która i tak zrobiła się podejrzliwa.
-Bardzo się cieszę pani Moore, że zainteresowała się pani naszymi wyrobami…- mówi kobieta przedstawiając się chwilkę wcześniej.
-Swoją drogą podobała mi się struktura, którą prezentujecie…- mówię, a moje ręcę drżą, takie to dziwne.
-Proszę za mną…- mówi kobieta, a mama mnie zatrzymuje na chwilkę i każe dziewczynom iść.
-Nie stresuj się kochanie…- mówi łapiąc mnie za dłonie.- Jesteś już kobietą, matką i nie takie rzeczy przechodziłaś, a boisz się przymierzania sukienki? Zobaczysz, będziesz przeszczęśliwa i nie przejmuj się tak bardzo tym… Jestem z tobą…- mówi i przytula mnie do siebie, na co czuję się zancznie lepiej. Po schodach wchodzę trzymając ją za dłoń.
Pracownia jest idealnie przygotowana, a suknie, którymi bezpośrednio byłam zainteresowana czekają na manekinach. Okrążam je i przyglądam się każdemu detalowi, w rezultacie na zdjęciach wyglądały znacznie lepiej niż w rzeczywistości, czym bardzo się zawodzę. Pokazuję dziewczynom, że trzeba jechać dalej. Dziękuję kobiecie, mówiąc, że to nie jest to czego szukam i jedziemy w kolejne miejsce, czyli do Toma Forda. Tam nie ukrywam, że jeszcze bardziej się zawodzę, a mój humor od razu robi się nie za dobry.
-Grace, kochanie… Nie przejmuj się, jest jeszcze tyle miejsc…- mówi mama, a ja kiwam głową.
Jedziemy dalej, ale przy nastepnych łapię większego doła, dopiero późnym wieczorem już padnięta trafiamy do pracowni Oscara De La Renty i tam znajduję coś co mi przypada do gustu. Mężczyzna, który nas oprowadza zapamiętał mnie i stwierdził, że od momentu, kiedy brałam od niego katalogi minęło mnóstwo czasu…
-Potrzebowała sporo czasu do zastanowienia…- mówi Gemma, a on uśmiecha się i zaprasza nas, by pokazać suknie.
-Ale zanim pani je pokażę, niech powie pani, co dokładnie oczekuje pani od sukni…- mówi.
-Chcę, by mnie zachwyciła, żeby była tak piękna, że padnę na zawał…- mówię, a dziewczyny się śmieją.
-Lepiej nie…- klepie mnie po ramieniu Eleanor.
-A jaki krój?
-Nie wiem sama, tego jest tyle, gdybym wybrała sobie jeden to byłoby inaczej, wiedziałabym konkretnie co chcę…
-Suknia z trenem?- pyta, a ja nieśmiało kiwam głową.
-Z welonem?- pyta, a ja znów kiwam głową.
-Ma być monumentalna, czy raczej subtelna?
-Chciałabym spróbować takich i takich…- mówię.
-Dobrze, myślę, że znajdę coś dla pani…- mówi i zaprasza nas do pracowni, gdzie jest mnóstwo sukni. Jedna podoba mi się bardziej niż wszystkie i dziewczyny każą mi ją przymierzyć.
Gdy ją zakładam czuję się inaczej, nie przestraszona, a w skowronkach.
Spoglądam na siebie w lustrze, a moja mama robi mi mnóstwo zdjęć, dziewczyny z szerokim uśmiechem obserwują mnie.
-I jak?- pyta Gem.
-Jest ładna, ale mnie nie powaliła…- mówię cicho wzdychając lekko.
-Zaraz przyniosę inny model…- mówi meżczyzna.
Ściągam z pomocą Lucy suknię i czekam na kolejną, tamta już w ogóle mi się nie podoba i po przymierzeniu jeszcze jednej, którą ściągam nawet bez pokazania się dziewczynom stwierdzam, że jedziemy dalej.
Theresa dziękuje doradcy i załatwia auto.
-Tamta pierwsza była ładna…- mówi Tess.
-Może i tak, ale nie byłam jakoś przekonana.

(…)
Następnego dnia mam nagranie w jednym francuskich radiów, ale Theresa zabroniła im zadawać jakiekolwiek pytania na temat mojego życia prywatnego, więc zrobili tylko krótkie nawiązanie do Harry’ego, zresztą z podtekstem seksualnym z czego bardzo się śmiałam. Zaraz po tym, jadę do hotelu, by przebrać się i jechać w dalszy objazd.
W Louis Vitton bardzo podoba mi się jedna sukienka, ale moim marzeniem było zawsze mieć suknię, o której nigdy nikt nie zapomni, jak wyglądała, więc ta odpadała. Nie miała trenu, o którym myślałam cały czas szukając sukni.
-A co powie pani o tej?- mówi doradczyni sklepu przynosząc kolejną.
Ta. Jest. Piękna.
-Wow…- szepcze Eleanor.
-Czy nie jest piękna?- pyta kobieta, a my wszystkie kiwamy głową.
-Proszę przymierzyć.- podaje mi ją, idę za kotarę i tam kobieta pomaga mi ją włożyć.
Przerzucam włosy na jedną stronę i wychodzę.
-Matko, jaka piękna…- mówi mama, a Gemma aż zatyka usta. Rzeczywiście… W pewnym sensie przypomina projekt, który zawsze chciałam, ale to nie zmienia faktu, że swoją strukturą i cięciem jest kompletnie różna od tych, których przymierzałam wcześniej.
-Podoba się pani?- pyta doradczyni, a ja robię jeden obrót, wtedy wyczuwam jest potwornie ciężka jest.
-Tak, ale czemu jest taka ciężka?- pytam.
-Przez konstrukcję, która sprawia, że jest taka puszysta…
Robię sobie zdjęcie lustrze, by nie zapomnieć, a potem ewentualnie porównać…
-Na razie podziękuję, ale jeżeli nic nie znajdę, wrócę po nią…- mówię i ściagam suknię.
-Ta była wyjątkowo piękna…- mówi Lucy.
-Może i tak, ale jaka ciężka, to sobie nie wyobrażacie…- mówię.
Jest pora obiadowa, więc zabieram dziewczyny na obiad, siadamy przy stole i zamawiamy jedzenie. Rozmawiamy oczywiście o tym, co się zbliża, ale także o innych rzeczach. Pokazuję dziewczynom zdjęcia sukienek, które chciałabym, żeby miały jako druhny, a one się zachwycają.
-Zmieniasz nazwisko?- pyta Lucy, gdy kelner przynosi jedzenie nam wszystkim.
-Nie wiem sama…- mówię.-Chciałabym, ale z drugiej strony mam obawy, że ludzie zaczną coś gadać…
-Co mieliby gadać?- pyta Gemma.
-Np. że teraz będę wszędzie zapraszana przez nazwisko, a nie przez to co robię…- mówię.
-Za bardzo przejmujesz się tym…- mówi Lucy.
-Może i tak, ale spójrzcie na to z mojej strony, tyle hejtu, ile ja strawiłam żadna z was nie doświadczyła… A nie przepraszam, Eleanor też…- mówię.
-Rozumiem Grace…- mówi Calder.- Ja choć nie wychodziłam za Louisa to byłam i jestem już inaczej postrzegana, jestem rozpoznawalna, co wcale nie jest takie fajne… Nie ma prywatności i ciągle słyszę: „Mogę zdjęcie?”…
-To jest denerwujące…- przyznaję.- Ale związałyśmy się z osobami publicznymi, wokalistami i musimy się z tym liczyć, aczkolwiek tego nie lubię, a to robię.
Moja mama zaczyna nagle się śmiać, a my się patrzymy na nią zdziwione.
-Wiecie przypomniało mi się, jak w liceum zanim poznałam twojego tatę…- zwraca się do mnie i kontynuuje.-… był taki zespół i tam był taki wokalista, miód malina…- mówi, a my wszystkie zaczynamy się śmiać.-…i zaprosił mnie na randkę i potem trochę kręciliśmy, chociaż twoja babcia uważała, że lepiej, żebym związała się z innym mądrzejszym, a nie szalonym wokalistą…- mówi, a my spoglądamy na siebie z El.-…oczywiście jej nie posłuchałam…- znów wybuchamy śmiechem.
-I co było dalej?- pytam.
-Byłam z nim prawie 8 miesięcy… I pamiętam, gdy tylko zaczęliśmy chodzić ze sobą, jak wy to mówicie, to cała szkoła miała mnie na celowniku, właściwie wszystkie dziewczyny…- mówi.
Chichoczę.
-Widzisz mamo, co my czujemy? Z tą różnicą, że tych dziewczyn, które nas obserwują jest kilka milionów…- mówię, a mama kiwa głową.
-Wiem, wiem…- śmieje się.- Potem poznałam twojego tatę, wielkiego pasjonata statków, miłość mojego życia…- uśmiecha się pod nosem.- Zginął tak jak chciał… W ich obecności…- mówi mama.
Wzdycham cicho.
-Ale nie rozmawiajmy o tym, ślub teraz jest temat no.1…- mówi, na co się uśmiecham.

(…)
Po drugim dniu nie ukrywam, że mam powoli dosyć i po obejrzeniu naprawdę mnóstwa sukni to jestem podłamana, bo nie znalazłam właściwej. W ciągu dnia tak puchną mi nogi, że nie wiem, co się dzieje, postanawiam przerwać poszukiwania i jedziemy do jednego ze spa. Każdej z nas należy się chwilka odpoczynku, nachodziłyśmy się bez celu… Dalej bez żadnego efektu… Bez sukni… Gdy mam robiony masaż czuję się fantastycznie, a masażystka stwierdza, że jestem bardzo spięta… Ciekawe czemu…
-Tracę nadzieję Eleanor…- mówię przyjaciółce, która leży obok.
-Daj spokój, znajdziesz jeszcze coś idealnego… Czemu się poddajesz?
-Bo od trzech dni chodzimy i jeszcze nic nie znalazłam, co by było moją wymarzoną suknią…
-Jeżeli nie tu, to w Nowym Jorku poszukamy, jak nie tam, to w Milanie… Na pewno jest gdzieś coś, co cię zainteresuje.
-Oby…- wzdycham cicho.
Nagle przez drzwi wpada Theresa z ręcznikiem na sobie, patrzę na nią przerażona.
-Riccardo Tisci na linii…- mówi moja asystentka, biorę od niej telefon i przykładam go do ucha.
-Halo?- pytam.
-Grace, jak miło cię słyszeć…- mówi projektant, a ja uśmiecham się szeroko.
-Ciebie też, dawno się nie widzieliśmy…
-I to trzeba zmienić, jak najszybciej…- mówi.-…wg plotek, które krążą chciałem się upewnić, czy są prawdziwe i czy rzeczywiście szukasz sukni ślubnej?
-Tak, są prawdziwe…- mówię.
-To fantastycznie, gratulacje! A czy znalazłaś taką która by cię zadowoliła?- pyta.
-Niestety nie..- mówię.-...szukam od dwóch dni w calym Paryżu i nie znalazłam tego, co rzeczywiście by mnie usatysfakcjonowało...
-Mam dla ciebie propozycję... Przyjedź do mojej pracowni i mam dla ciebie suknię...
-Ale? Jak masz?
-Mam suknię, która miała być honorową w moim następnym pokazie, ale to tobie mogę ją przeznaczyć, znając twój styl, myślę, że ci się spodoba...- mówi.
-Dobrze, będę za godzinę.- mówię.
Theresa stoi i czeka.
-Riccardo ma dla mnie suknię i twierdzi, że to będzie ta jedyna.- mówię.-Dlatego zaraz po masażach jedziemy do Givenchy.
Masażystka kontynuuje, a ja patrzę na Eleanor.
-Skąd ma pewność, że spodoba ci się ta suknia...- pyta.
-Nie wiem, ale wiele razy zaufałam jego szalonej intuicji i byłam zadowolona, więc nie ukrywam, że tym razem także spróbuję...
-Masz rację, nie masz nic do stracenia.
-Jedynie do zyskania.
Po kolejnych 30 minutach masażu przebieramy się w nasze rzeczy 9 kół i wychodzimy z ośrodka, wsiadamy do podstawionego auta. Siedzę przy oknie i wyglądam przez nie w zastanowieniu, że może tam czeka suknia, która porazi mnie tak, że stwierdzę, że jest najpiękniejsza na świecie i to ją chcę mieć na swoim ślubie. Telefon w mojej dłoni oznajmia mi, że mam wiadomość, sprawdzam kto to i uśmiecham się pod nosem.
"Znalazłaś już swoją suknię, królewno?"
Uśmiecham się szerzej.
"Nie, książę, jeszcze nie, ale dostałam bardzo ważny telefon, który twierdził, że ma coś, co mnie zadowoli..."
"Jestem ciekaw ciebie w tej sukni..."
"Zobaczysz ją dopiero na ślubie... Na pewno nie wcześniej...xx."
"O no jasne! Ale ty w garniturze zobaczysz mnie wcześniej!"
"Misiu, ja ci sama go wybrałam..."
"Wybrałaś?"
"Kiedy?"
Uśmiecham się szeroko.
"Jakieś dwa miesiące temu, poza tym ten garnitur jest w domu już..."
"Czemu ja nic nie wiem?"
"Chciałam ci go pokazać wcześniej, ale nie było okazji, poza tym stwierdziłam, że ci się spodoba..."
"Tak dobrze mnie znasz, żebyś kupowała mi garnitur ślubny i była pewna, że mi się spodoba? Xx."
"Znam cię całego dosłownie..."
Uśmiecham się pod nosem, gdy kierowca oświadcza, że jesteśmy na miejscu. Wysiadamy wszystkie i podążamy do pracowni projektanta, czeka na nas i wita się ze mną, przedstawiam mu dziewczyny i mamę.
-Plotki o twoim ślubie krążą od dawna, ale nigdy nie były potwierdzone... Pracowałem nad tą suknią już wtedy jak rozpoczęły się plotki i byłaś moją inspiracją...- mówi, a ja się uśmiecham szeroko, czując jak moje serce bije oszalałe. Miała być ona moją główną suknią w pokazie za miesiąc, ale stwierdziłem, że skoro jesteś w Paryżu to zapytam cię...
-Czy mogę ją zobaczyć?- pytam.
-Lepiej dla ciebie, jeżeli od razu ją ubierzesz...
Spoglądam na dziewczyny, które siadają w fotelach, a ja idę do osobnego pomieszczenia, gdzie pracownice domu mody Givenchy. Ubieram suknię, w której czuję się dziwnie wygodnie, nie jest ciężka, a gdy odwracam się widzę piękny tren, mam nałożony welon, który jest tak długi, że stanowi część trenu. Pracownice uśmiechają się szeroko i otwierają drzwi, obcasami wystukuje kroki i wchodzę do pomieszczenia, gdzie są moje pomocnice. Wszystkie zatykają usta z wrażenia, a mojej mamie zaczynają lecieć łzy. Jeszcze nie widziałam się w lustrze, ale gdy tylko się odwracam i spoglądam w swoje odbicie z uśmiechem na twarzy stwierdzam, że to w tej sukni chcę poślubić Harry'ego.
-Ona jest... Majstersztykiem...- mówię Riccardo. A ten tylko się przygląda.
-Cóż, wiedziałem kogo sobie wziąć za inspirację...- mówi.-...Weźmiesz w niej ślub?- pyta mnie, a ja kiwam głową.
-Nie ma innej opcji...- mówi.

***
KIBICUJEMY POLSKIEJ REPREZENTACJI!!!!!!!!!!! ⚽⚽⚽⚽🏆🏆🏆

No i wiadomo...
Miłego czytania!!!💕💕